poniedziałek, 30 czerwca 2014

Gwiazd naszych wina - recenzja Oli Murawskiej

    Nudne, ponure, deszczowe popołudnie jakieś dwa, może trzy miesiące temu miało zamienić się  w jedno z tych niesamowicie ekscytujących wieczorów, kiedy na świecie jesteś tylko ty i twoja nowa, już ukochana, książka, która przerywa „kryzys czytelnika” i wciąga cię tak, że mylisz fikcję z rzeczywistością. Przeglądając stronę internetową Empiku, szukałam czegoś, co mogłoby mnie zainteresować , ale czego i tak bym nie kupiła-alternatywa surfowania po facebook'u. Przesłuchawszy fragmenty pięćdziesięciu płyt, przyszła pora na przejrzenie książek. Po przejrzeniu działu z przecenionymi produktami, gdzie można było znaleźć jedynie poradniki, książki kucharskie i podręczniki, zajrzałam do nowości- pierwsza, druga, trzecia strona. Ikonki okładek wolno się przesuwały, tytuły pojawiały się i znikały, a  mnie nic nie zainteresowało na tyle, żebym poświęciła temu większą uwagę (ile można przeglądać książki o wilkołakach i nieszczęśliwych  nastolatkach ze skłonnościmi do samobójstwa?) Aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na biało-niebieskiej ikonce podpisanej „Gwiazd naszych wina”. Zaintrygowana pięknymi kolorami i romantycznym tytułem przeczytałam spory fragment książki i z wypiekami na twarzy zaczęłam się zbierać do księgarni, bo „Gwiazdy” stały się wtedy sensem mojego życia. Niewypłacone kieszonkowe i brak oszczędności udało się załatwić: „na kulturę zawsze!”- kochany tata. Jednak, przeszukawszy wszystkie sklepy, w których miał być mój obiekt pożądania doszłam do wniosku, że pozostali spragnieni kultury Warszawiacy  mnie uprzedzili! Pozostało mi zamówienie, ale z doświadczenia wiedziałam, że nie warto się męczyć z komputerem, pocztą i świeżo upieczonym panem studentem zza lady, bo z góry jest to skazane na niepowodzenie- Ile zamówień trzeba było anulować! Można powiedzieć, że ze złamanym sercem wróciłam do domu, zmuszona się uczyć. Długo „polowałam” na  „Gwiazdy”, ale z podobnym skutkiem. W końcu, zrezygnowana, postanowiłam zdać się na łaskę losu i czekać na szczęśliwy traf.
   Zdążyłam względnie zapomnieć o wymarzonej książce, kiedy takowy się trafił. Pewnego dnia, siedząc w części rekreacyjnej na przerwie, czekałam na przyjaciółkę. Po chwili zobaczyłam ją- biegła w moim kierunku, a w ręce dzierżyła jakąś książkę (wtedy zrozumiałam, co znaczy „dzierżyć  w dłoni”). Była wyraźnie podekscytowana. Spodziewałam się wykładu o literaturze o szalonej, zakazanej albo, nie daj Boże, nieszczęśliwej miłości, wampirach, śmierci i magii (uwielbiam romanse i wątki miłosne, ale nie „trawię” wyżej opisanych mieszanek). Już otwierałam usta, żeby powtórzyć po raz enty, co sądzę o zakochanych wampirach, ale ona szybko mnie wyprzedziła:
-Ej, Olka, ty lubisz „Oskara i panią Różę”, co nie?- zapytała pospiesznie.
-To moja ulubiona książka-odpowiedziałam lekko zdziwiona.
-To łap.-Wcisnęła mi dzierżony obiekt- spodoba ci się. Ja pochłonęłam w jedną noc. Spojrzałam na okładkę- znajoma. Autor- skądś kojarzę. Tytuł- rozszyfrowałam każdą literkę, a kiedy słowa ułożyły się w całość, usłyszałam swój głos, mówiący „Gwiazd naszych wina”. Nastąpiło to charakterystyczne zaniemówienie, które jest jak cisza przed burzą i już po chwili dosłownie eksplodowałam, przypomniawszy sobie odległą sobotę i moje bezowocne poszukiwania.  Zachwycona prawie udusiłam przyjaciółkę. Nie mogłam się doczekać wieczoru!
    Miałam czas dopiero późno wieczorem. Nie przeszkodziło mi to w pochłonięciu 20 stron, tak samo jak następnego dnia. Potem przyszedł piątek, a co się z tym wiąże- czytanie do północy. W sobotę popołudniu ze smutkiem zamknęłam książkę na znak, że przygoda z Hazel Grace została skończona. Ale żyję tym do dzisiaj-to znaczy, że książka jest dobra.
    Hazel Grace ma 16 lat. Dni spędza na oglądaniu „America's Next Top Model”. Nie chodzi do szkoły i nie ma znajomych, z którymi chodziłaby na imprezy albo do kina. Większość, nielicznych zresztą, przyjaciół odwróciła się od niej, bo nie są w stanie żyć z „taką” Hazel- to znaczy Hazel chorą na raka płuc. Przytwierdzona do aparatu tlenowego, który pomaga jej oddychać, popada  w depresję. Pomóc jej mają spotkania grupy wsparcia- spotkania osób takich jak ona, czyli przeważnie nieuleczalnie chorych młodych ludzi, którzy próbują zamydlić oczy nadchodzącej śmierci, biorąc coraz to nowsze, podobno lepsze lekarstwa. Dziewczyna,wbrew swojej woli, też walczy. „Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera”- to motyw jej działania.Jedynie nieznacznie przedłuża swoje życie, nie pozwalając guzom się rozrastać. Pewnego razu na spotkaniu pojawia się Augustus- ponadprzeciętnie atrakcyjny i przystojny chłopak ze zwalczonym kostniakomięsakiem. Choroba odebrała mu jedynie jedną nogę. Dziewczyna, zdziwiona, zauważa, że chłopak z nią flirtuje. Podejmuje grę i zaczyna się jej przygoda życia.

    Jak wygląda związek, który każdego dnia może zakończyć się śmiercią jednej osoby? Czy miłość jest w stanie przetrwać taką próbę? Jak ciężkie jest brzemię kochania umierającej osoby? Czy istnieje świat bez niej? „Gwiazd naszych wina” to historia życia i śmierci. Porusza niezwykle trudny problem- miłość w chorobie, a nawet miłość w śmierci. To książka dla tych, którzy nie boją się przejąć brzemienia Hazel i Augustusa - bowiem autor stworzył majstersztyk, który dogłębnie porusza czytelnika i sprawia, że dziękuje on za zdrowie i życie nie tylko własne- przede wszystkim tych najbliższych.

John Green - Gwiazd naszych wina
Wydawnictwo Bukowy Las, 2013
ISBN: 9788362478897
Recenzja wpłynęła na konkurs „Wszystkie książki mówią”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz